niedziela, 19 maja 2013

Chwila

W nawiązaniu do ostatniego postu:

Wtedy to miałam chęć udowodnić, iż tyrania chwili nie ogarnęła całego naszego życia.
A ostatnio doświadczyłam pewnej rozmowy, która przypomniała mi o wydarzeniu, które odbyło się już jakiś czas temu. Związane to było z abdykacją Benedykta XVI. I z tym, że mój chłopak był wtedy w Sudanie Północnym  Jakieś 800 kilometrów na południe od Chartumu. Na wykopaliskach w Banganarti.




Ok, jesteśmy więc, w naszym postrzeganiu, pośrodku niczego - jakieś 3 kilometry od Nilu (no dziewczyny lepiej się nie kąpać), od asfaltówki też trochę daleko, ale jest parafialny meczet, sklepik z bibsi (pepsi po naszemu; a co!), a jakiś kilometr za palmowym gajem to co możecie zobaczyć w filmiku - coś byczego, co powstało w chwili, kiedy na terenach dzisiejszej Polski nic nie było, a o chrześcijaństwie to jeszcze nikt nie słyszał. Ale jest jeszcze prąd - kupujesz słup i możesz sobie go do siebie doprowadzić. Serio. I dużo piasku. I kóz. I osłów. Dużo osłów.

Dobra, macie obraz jak to wyglądało. Wracamy więc do tego Benedykta, który jest obecnie na emeryturze. Kiedy gruchnęła wiadomość byłam akurat w pracy i tak się złożyło, iż żaden z klientów sieci na E., wieści owej nie przyniósł. Co akurat dziwne, bo kiedy było Euro to nie musieliśmy oglądać meczów - przychodził klient i mówił co tam się dzieje. No cóż... Wróciwszy o 22 do domu byłam już bardzo opóźniona, jeżeli chodzi o informacje dnia (czasami wystarczy być w pracy, aby wymknąć się szybkości rozpanoszenia się informacji). Siadam więc do TV i bum - abdykacja papieża. Stwierdziłam, iż należy podzielić się wiadomością z misją Sudańską - niech wiedzą co się na świecie dzieje. Szczególnie, że ich internet był tak wolny, że wejście na pocztę i otwarcie maila czasami było niemożliwe.

Sms poleciał więc ku Sudanowi. Po pół godziny dostałam informację, że wiedzą już o tym od kilku ładnych godzin od Sudańczyków...

W sumie po tym, co zobaczyłam na zdjęciach stamtąd i usłyszałam w opowieściach to mnie już to nie dziwi, ale wtedy szczęka mi opadła. Jeżeli chodzi o TV to może nie wszyscy ją mają, ale komórki są na tyle popularne, że galabije noszone przez mężczyzn  zostały zaopatrzone w dodatkową kieszonkę na telefon. Ale i tak najciekawiej prezentuje się tamtejszy zestaw słuchawkowy. Nie raz, nie dwa można było zobaczyć Sudańczyka jadącego sobie na osiołku i rozmawiającego przez telefon, który to wetknięty został w chustę zakręconą wokół głowy.

Mimo tego jednak muszę zaznaczyć tu paradoks, który autorowi teorii tyrani chwili, pewnie by się spodobał.    Pomimo, iż w tamtejsze rejony napływają coraz to większe wpływy Zachodu (no Wschodu też - jest tam dużo Chińczyków, budują tamę, która ma zalać większość kraju. Dlaczego? Aby oficjele mieli pieniądze z prądu, który będą sprzedawać. A gdzie będą mieszkać rolnicy, których pola są nad Nilem? A że w Północnym Sudanie się klimat zmienia na podobny do tego, który jest w Południowym - a co tam! To taka mała dygresja...) to tępo życia tych ludzi się nie zmienia. Czas pojmuje się tam zupełnie inaczej, tak samo jak ludzkie potrzeby. Mój chłopak po powrocie chciał wyrzucić telewizor za okno, bo stwierdził, że to do życia nie jest potrzebne. A no nie jest. Smutne jest to, że jest to nasz wyznacznik cywilizacyjny. Wyznacznik cywilizacyjny Sudańczyka-nieoficjela - spokój. I umiejętność gadania o niczym z drugim człowiekiem. To bardo otwarci ludzie. Nas ta szybkość trochę zamyka. Czy w czterech ścianach, czy w nas samych - to wszystko jedno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz